Z chrzestnym to też w sumie była dość ciekawa sprawa.
Nie widzieliśmy się przez wiele, wiele lat.
Szczerze mówiąc, to nawet nie pamiętałam o jego istnieniu - jedynie ze słyszenia, z opowieści rodziców - aż do czasu, kiedy okazało się, że oboje mieszkamy w tej samej dzielnicy Gdańska.
Mama jakimś cudem trafiła na jego trop, dzięki czemu mamy teraz z sobą stały kontakt - nie częsty, ale systematyczny.
Czasem przesyła dla dzieciaków paczki na "Gwiazdkę", albo "Zająca", a mnie zaprasza na imieniny - moje :)
Zawsze wtedy czeka na mnie tort i Kadarka - on ją strasznie lubi (węgierską).
To stary komunista i żyje jeszcze starymi czasami i wspomnieniami minionych lat, więc z reguły skazuje mnie na wysłuchiwanie tych samych historii - o sekretarzach, sekretarkach, towarzyszach i innych takich tam.
Tak, czy siak, w czasie kiedy zostałam z dziećmi całkiem sama, wujek od czasu do czasu pomagał nam, a co najważniejsze, po prostu był obok.
Niedługo wakacje, więc pewnie znowu go odwiedzimy - ja i "Diablęta" - bo tak zwykł mówić o moich dzieciach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz