22 maja 2015

Tusz

Wczorajszy dzień omawiałam z Bogiem, dzisiaj rano, przy zlewie.
Tj. w myślach, w trakcie rozdzielania rzęs sklejonych cudownym tuszem.
Moje wczorajsze życie (w tych najciekawszych i najbardziej spektakularnych momentach) przeleciało mi przed oczyma jak film.
Uwieńczeniem dnia było wylanie przez córkę do zlewu 1/2 puszki piwa.
Błąd pociąga błąd - jak w układance z klocków domino.
Nie, nie było żadnych tragedii.
Weszłam na taki level, w którym to na co niegdyś nie zwróciłabym uwagi, dzisiaj uwiera mnie i boli niczym drzazga w oku.
Boli mnie wiele rzeczy, ale najbardziej boli mnie to, że czasem najważniejsze rzeczy w życiu człowieka przegrywają w walce z kiczem.
Nie wierzę w wyższość umysłu nad ciałem.
Nie, że w ogóle, ale że dość często.
Tak bardzo zamyśliłam się, że nawet nie zwróciłam uwagi na moment, w którym pojawiły się w mojej głowie dwa słowa: "nie bój się".
Odrejestrowałam je dopiero po kilku sekundach...
To ciekawe, ale do Boga przybliżam się dopiero po swoich upadkach.
Dzisiaj oddycham całkiem innym powietrzem.
Kruszeję, wszystko we mnie kruszeje.
Poddaję się całkowicie. Nie chcę walczyć ani z Nim, ani z sobą.
Za wszystko co otrzymałam, dziękuję.
Dziękuję za wszystko czego nie otrzymałam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli byłeś tu, przeczytałeś wpis, pozostaw komentarz, podziel się swoimi spostrzeżeniami z innymi.