13 stycznia 2016

Zaprawa

Czuję się dzisiaj nieswojo.
I to nawet bardzo.
Wciąż przecieram oczy ze zdumienia nad ludźmi, którzy tak fajnie prezentują się na początku znajomości.
Zwłaszcza wtedy, kiedy jest się im potrzebnym.
Niestety prawdziwe oblicze ludzi poznajemy dopiero wtedy, kiedy nie jesteśmy im już potrzebni.
Prawda o ludziach nie omija kołem żyjących szczytnymi ideami pomagania innym (i całemu światu), oświeconych, oraz tych, którzy nazywają siebie... innymi od innych. Bo są uczeni, bo zebrali tytuły, wszystkie klucze, zdali egzamin z doskonałości.
No cóż. Jak zwykle Bóg miał rację.
Nadal ma.

A teraz strzelę sobie w piętę.
Dzisiaj wysłałam pakiet startowy do fundacji DKMS.
Czuję w kościach, że mam gdzieś genetycznego bliźniaka.
To pierwszy krok, który w perspektywie może oznaczać wiele następnych kroków.
Sprawa jest symboliczna.
Trza pomóc? Trza.
Bardziej się boję jutrzejszej wizyty w UP niż tych wszystkich szpitalnych analiz.
Znikam - chcę być szybsza od bloggera (kilka razy skasowały się moje wpisy).

11 stycznia 2016

Zabieganie

Latam ostatnio jak kot z pęcherzem i na nic nie mam czasu.
Dzieciaki prymusami nie są, a do tego babcia wróciła ze szpitala i trzeba jej trochę pomóc.
Mam nadzieję za jakiś czas nadrobić zaległości w pisaniu.
Z graniem tylko będzie nieco gorzej.
Już od kilku miesięcy nie grałam na swoim keyboardzie.
Klawisze mają spore luzy, a ja nie mam pieniędzy na naprawę.
Miksować muzyki też nie mogę, bo komp za słaby.
Ale co tam, z czasem pojawią się nowe rozwiązania.

Teraz, w nocy znowu niebo jest całe białe.
Tak jak wczoraj i tak jak przedwczoraj.
Prawdopodobnie jutro znowu spadnie śnieg.
Teraz szaa...
Za dnia padało, a teraz pozostało z tego tylko szarawe błoto.
Zatem jeśli jutro spadnie śnieg i jeśli się utrzyma to pójdę z córką (syn stwierdził, że już jest na to za duży) na sanki.
Spaaaaadam.....

5 stycznia 2016

Miałam dzisiaj piękny sen

Śnił mi się Jezus. Powrócił na Ziemię aby zebrać swój lud.
Stał na skale, a ta skała znajdowała się wysoko, na górze.
Tam czekał na ludzi, którzy mieli przypłynąć do niego z nurtem bardzo krętej rzeki.
Zanim wskoczyłam do rzeki, aby popłynąć z jej prądem do Jezusa przypatrywałam się ludziom, którzy wzdłuż tej rzeki stali.
Były to osoby z mojej rodziny, znajomi, oraz nieznajomi.
Spośród wszystkich zebranych tylko kilkoro rozpoznało Jezusa.
Znajdowali się tam też moja mama, oraz dziadek.
Niestety oni również byli ślepi (duchowo) i tylko tępo patrzyli się przed siebie.
Czułam się bardzo szczęśliwa, że na własne oczy mogłam zobaczyć Jezusa i że On był taki realny i rzeczywisty, dlatego z tej radości zaczęłam głośno do dziadka wołać, że Jezus przyszedł.
Wołałam tak kilkakrotnie, jednak Jezus nakazał mi zaprzestać. Wytłumaczył, że dziadek i tak Go nie zobaczy (nie dostrzeże).
Potem wskoczyłam do rzeki i popłynęłam z jej nurtem ku Jezusowi, który już na mnie czekał.
Stał przy nim duży, prosty krzyż.
Jezus pochwycił mnie, a potem błogosławił kładąc jedną rękę na mojej głowie.
Stałam na skraju przepaści, jednak nie zwracałam na nią uwagi, gdyż nie odczuwałam strachu.
Czułam się bezpiecznie. Można powiedzieć, że tak jak u ojca w ramionach, jednak to było znacznie piękniejsze. Wiedziałam, że teraz On dba o moje bezpieczeństwo.
Pan Jezus trzymając rękę na mojej głowie bardzo głośno śmiał się patrząc w stronę Nieba i mówił, że teraz będziemy razem już na wieki.
Byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa, a po przebudzeniu zdumiona, że Jezus ze spotkania ze mną... także jest bardzo szczęśliwy.

3 stycznia 2016

Kilka słów o nawróceniu

Nawróciłam się ponad sześć lat temu.
I można by powiedzieć, że to było siedem lat temu, jednak moje życie - a ściślej mówiąc postępowanie - w ogóle nie świadczyło o przemianach, które dokonują się w takich momentach w sercu człowieka.
Siedem lat temu rozpoczął się dość trudny okres w dziejach mojego życia, a wydarzenia, które wtedy miały miejsce całkowicie zaabsorbowały moją uwagę i odsunęły od Boga, do którego ledwo zdążyłam przylgnąć - choć to i tak zbyt mocne słowo.
Rok później byłam już na tyle połamana, żeby zrozumieć, że przez życie nie mogę iść w pojedynkę.
Pewnego dnia, kiedy siedziałam na ławce w parku, przyszła do mnie myśl, aby poprosić znajomą o Biblię.
Wysłałam do niej sms, na który dość długo nie odpowiadała.
Zrobiło mi się trochę głupio, wszak była niedziela - dzień wolny od pracy - i pomyślałam, że odpoczywa, albo po prostu spędza wolny czas z rodziną.
Nie odpisywała jednak dlatego, ponieważ w momencie kiedy chciała sięgnąć po telefon, kot go łapą zrzucił i telefon rozsypał się na drobne części. Po jego złożeniu całkowicie się zablokował i przestał działać.
Znajoma wówczas pomodliła się i telefon nagle odblokował się.
Być może sprawa wydaje się prozaiczna, a dla niektórych przypadkowa, jednak takich sytuacji miałam znacznie więcej.
Zwłaszcza wtedy, kiedy chciałam iść do zboru, albo wtedy kiedy zaczynałam się modlić.
Jednego razu tuż przed wyjściem z domu na nabożeństwo zapalił mi się kabel od pralki, innym razem nagle zachorowałam na grypę żołądkową... Jeszcze innym razem mama zrobiła awanturę.
I tak to szło. Często coś stawało mi na przeszkodzie.
Dzisiaj - tytuł bloga nie jest przypadkowy - miewam wzloty i upadki w wierze, jednak moim życiowym celem jest żyć blisko Boga i nigdy - nawet w tych najtrudniejszych momentach - nie tracić wiary, oraz nadziei.
Modlę się o poszerzanie swoich /duchowych/ granic (o podobne rzeczy modlił się Jabes -  biblijna postać), a także o otwartość na Boży - jak dotąd zakryty przede mną - plan dla mojego życia.
Diabeł będzie dokładał wszelkich starań i wynajdywał sposoby na to aby odsunąć nas od Boga.
Dlatego bardzo ważna jest codzienna modlitwa i czytanie Słowa Bożego, którego on tak nienawidzi.
Z czasem wszystkie wydarzenia w życiu ułożą się w logiczną całość.
Pozdrawiam serdecznie.

2 stycznia 2016

Postanowienia noworoczne

Wspominałam kiedyś w jednym ze swoich wcześniejszych  wpisów o wspaniałej książce pt. "Byłem w Niebie" Richarda Sigmunda.
Bardzo polecam tym, którzy nie czytali, albo po prostu nie natrafili na lekturę.
Nie będę jej streszczać - tytuł sam mówi za siebie.
Warto, jest piękna, a relacja najwyraźniej prawdziwa.
Jeśli ktoś ma kłopoty z wiarą, boi się śmierci - a może nic z tych rzeczy, jedynie chciałby nieco szerzej spojrzeć na siebie z perspektywy nieba - jakże pięknego (opis pokrywa się z tym co mówi na ten temat Biblia), lektura może przynieść prawdziwe ukojenie.

Znowu przebijam się przez pustynię, aż wstyd mi o tym pisać, powtarzam się.
Jednak nie jest to pustynia wiary. Nic z tych rzeczy.
Jest to pustynia związana z milczeniem Pana Boga.
Brak słów, brak widocznych śladów - zatarcie ich przede mną - w moim subiektywnym, okrojonym na miarę człowieka mniemaniu.
Im więcej milczenia, tym większy łomot z mojej strony.
To chyba dobrze?

Pozdrawiam wszystkich w Nowym roku.
Jak tam z postanowieniami noworocznymi?
Ja nie mam żadnych.
Chciałabym jedynie kontynuować realizację swoich wcześniejszych zamierzeń.
Bez nerwacji, będzie co będzie...

30 grudnia 2015

Mili ludzie

Już słyszę wystrzały petard na niebie.
Obawiam się, że mój kot może jutrzejszej nocy jednak nie przeżyć.
Znalazł sobie na szczęście karton z artykułami pasmanteryjnymi - które od lat przechowuję na wypadek wojny - i tam na razie sobie smacznie śpi.
Życzę wszystkim (każda okazja do składania życzeń jest dobra) dużo miłości, dużo szczęścia, spełnienia marzeń i co najważniejsze błogosławieństw Bożych.
A co za tym idzie: wszystko zawiera się w tych dwóch słowach (te dwa ostatnie, z linijki powyżej).
Wszystko co dobre :)
Nie róbcie zbyt wielu postanowień (słowa te kieruję także do siebie), wystarczy jedno, góra dwa.
Inaczej trudno będzie się na jakimkolwiek skupić. Choćby z zapomnienia.

I jeszcze jedno. Zapowiedziany wcześniej (kto czyta, nie błądzi) wpis o zagrożeniach w psychologii robię, jednak ciągle go rozbudowuję (chcę podejść do tematu rzetelnie, z Biblią w ręku), dlatego kwestia ukończenia go zajmie mi trochę czasu. Nie wiem ile, ale jak go skończę wyjdzie mi z tego chyba mała książeczka.

Ok. Czas się żegnać w tym starym roku (ocieram łzy, pożegnania zawsze są trudne).
Być może jutro drugi raz się pożegnam, jeśli zdążę.
Jeśli nie, to adijos.
Z Panem Bogiem.

28 grudnia 2015

Oddanie

Kilka dni temu przeczytałam na stronie Deon.pl artykuł poświęcony modlitwie, a ściślej mówiąc warunkom, które należy spełnić aby nasze modlitwy mogły zostać przez Boga wysłuchane.
Nie jestem katoliczką, jednak jeśli treści artykułów czy książek, bądź też w innej formie przekazywanych informacji na temat wiary, Boga, czy ogólnie mówiąc spraw "ducha" opierają się na Biblii chętnie do tego typu opracowań zaglądam.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,813,bog-uzdrawia-po-znajomosci.html
W powyższym artykule najbardziej zastanowił mnie opisany przez autora "warunek pierwszy".
Powinniśmy o nim pamiętać chcąc by nasza modlitwa podobała się Bogu.
Każdy zapewne zna ze swojej własnej historii modlitwy, w których z pełną ufnością i wiarą w sercu prosił Pana o jakieś rzeczy bez oddawania uprzednio Mu tego o co prosił.
Jednak ofiarowanie Bogu rzeczy, o które Go prosimy jest pięknym aktem wdzięczności z naszej strony (a wdzięcznemu sercu Pan Bóg zawsze będzie obficie błogosławił), oraz zawierzenia Mu siebie całego.
Modląc się o jakąś rzecz, albo o osobę na której nam zależy np. o męża, albo żonę, albo o cokolwiek innego warto najpierw ofiarować Bogu to o co Go prosimy.
Czasami taka modlitwa jest także aktem przebłagalnym, który wynika z uniżenia/ukorzenia się przed Bogiem i całkowitego Jemu posłuszeństwa.

Co ciekawe, wczoraj moja córka opowiedziała mi pewną historię - legendę, którą sama przez przypadek wyszukałam jej w internecie.
Zaczęło się od tego, że obudziła się zbyt wcześnie i przeszkadzała mi spać.
Bardzo się jej nudziło i nie wiedziała co z sobą o tak wczesnej porze począć.
Wpadłam na pomysł, żeby poszukać w telefonie (mam w nim internet) jakieś bajki do czytania.
Otworzyłam pierwszy lepszy link.
Byłam zbyt zmęczona żeby skupiać się na przeszukiwaniu internetu celem odnalezienia jakichś konkretnych bajek.
Kilka godzin później opowiedziała mi legendę o Świętym Patryku, którą rano przeczytała w internecie.
Legenda o Świętym Patryku wzorowana jest na autentycznych wydarzeniach historycznych.
Św. Patryk - z pochodzenia Szkot - został uprowadzony do niewoli przez Irlandczyków, którzy do wybrzeży Szkocji przypłynęli na łodzi.
W Irlandii sprzedano go jako niewolnika i trzymano w niewoli przez siedem lat. Musiał tam ciężko pracować jako pastuch.
Przez ten czas nie zapominał jednak o modlitwach, w których prosił Boga o uwolnienie.
Obiecał Bogu, że jeśli pozwoli mu wydostać się z niewoli, powróci do Irlandii jako kapłan i będzie prowadził ten kraj ku chrześcijaństwu.
Dzięki pomocy Bożej udało się młodzieńcowi w końcu uciec.
Św. Patryk dotrzymał obietnicy i po powrocie do Irlandii głosił Ewangelię, a swoje życie całkowicie podporządkował służbie Bogu.

Historia ta przypomina mi o tym, że w życiu powinniśmy ofiarować Bogu swoje cele (w tym imodlitewne prośby), a także podporządkować je woli Bożej.
Przypomina mi także o tym, że nasze życie nie należy tylko do nas samych.
Historia ta jest odzwierciedleniem prawdy, o której przeczytałam w cytowanym przez siebie artykule (link podałam powyżej).
Dla mnie osobiście pokrzepiające jest również to, że zwieńczenie modlitwy następuje czasem po długich latach, o czym wspomniałam w swoich wcześniejszych wpisach.


Jeśli byłeś tu, przeczytałeś wpis, pozostaw komentarz, podziel się swoimi spostrzeżeniami z innymi.