31 maja 2015

Topole

Skręca mnie w żołądku, a mama jak na złość zostawiła mi na stole jakieś ciasto.
Jednak dieta to ciężki kawałek chleba.
Waga jakby trochę drgnęła, ale na razie to i tak niezbyt wiele.
Grunt to dobra motywacja.
Najlepsza to ta, że będę mogła w końcu nosić wymarzone sukienki.
I że będę mogła - opróżniwszy organizm ze śmieci - unieść się do nieba jak gołąb.
Jak te topole, które do nosa wchodzą (wciąż fruwają w powietrzu).
Na swój sposób to piękne.

30 maja 2015

Morze

O, już mam pierwszą wakacyjną fotkę:)
Tak bardzo chciałabym pojechać do katedry oliwskiej na koncert organowy (tęsknię za tym).
Niestety 20.00 to zbyt późno, potem nie doczłapię się PKP do domu.
Już za miesiąc (czyli w wakacje) sezon organowy się rozpoczyna.
Pamiętam, jak kiedyś zatelefonowałam do jakiejś diecezji, w której szkoli się organistów.
Powiedziałam, że gram i że komponuję muzykę i że jest całkiem niezła.
Nie chcieli mnie. Nawet nie dali szansy.
Niestety szkoła tylko dla Katolików. Eeee.
Skomponowałabym wiele pieśni dla Pana.
Jednak to nie jest szkoła ponad wyznaniowa.
Chyba uwierałaby mnie jak za ciasne portki.
Bóg kocha przestrzeń.
Wyznacza jej granice, jednak daje wolność.

Ciiii

Deszcz lekko kropi, a gdzieniegdzie jest jeszcze słonecznie.
Moje niebo ma skłonność do tęcz.
To chyba dobry znak dla pary młodej?
Nieopodal ślub, w zasadzie kilka ślubów.
Wczoraj pogrzeby, niedawno jakieś komunie.
U mnie nic z tych rzeczy, nic kompletnie.
Pan ma jakieś plany.
Jestem tak zagłuszona tym harmidrem, że nie jestem w stanie nic usłyszeć.
Nie!

Serce

Zastanawiam się nad tym, czy miłość umiera.
Jestem chyba długodystansowcem, ale ciekawi mnie jak mają inni.
Gdybym tylko mogła komuś zajrzeć do serca...
Dokąd jednak zaprowadziłaby mnie ciekawość?

Kolory

Ten blog jest różowy jak budyń.
Wiele razy szukałam odpowiedniego koloru dla bloga, ale ten wydał mi się najodpowiedniejszy.
No, niech będzie, że najładniejszy.
Jakiś czas temu obiecałam wstawić fotki.
Dotrzymam słowa, ale z małym poślizgiem.
Poślizg nie oznacza zaniechania.

W odniesieniu do poprzedniego wpisu

Gdyby to był ostatni dzień mojego życia i gdybym sama mogła siebie osądzić, z pewnością nie poszłabym do nieba.
Tak, tak.
Tak myślę.
Mało: teraz jestem tego całkowicie pewna.
Zatruli mnie rodzice (nie umniejszam ich zasług, jednak czasem mogli lepiej się sprawować), oraz tzw.życzliwi ludzie, którzy nieśli pomoc.
Swoimi grzechami i złym przykładem.
Niektórzy wykorzystywali mnie i moją uległość, oraz słabą wolę.
Dzisiaj Bóg jest moim rodzicem i to On mnie wychowuje.
O rany.
Myślałam, że będzie lżej.
Nieposłuszne ze mnie dziecko, na szczęście tylko w jakimś %.
Czy aby na szczęście?
Nikt przecież nie zjadłby zupy z jedną muchą w środku.

Pracowitość

Jestem załamana swoimi dziećmi.
Zdaje się, że wyhodowałam dwa pasożyty.
Dwóch indywidualistów - ale to chyba nie moja zasługa - o skrajnie różnych osobowościach.
Nie specjalnie uspołecznionych, nie specjalnie pracowitych.
Tzw. leniwce pospolite.
Trochę im podkręcam śrubkę, niestety trochę - bo jak na razie z małymi rezultatami.
Spróbuję też zastosować tzw. pozytywną motywację.
Zmienię dietę, zacznę uprawiać z nimi sporty.
Martwi mnie jednak ten brak czasu.
Gdyby więcej mi pomagali, wszystkim wyszłoby to na dobre.
No i najważniejsze przeoczenie...
Nie czytam dzieciom Biblii.
A tak lubią słuchać, kiedy czytam im książki przed snem.
Nic, tylko wziąć się do roboty...
Jeśli byłeś tu, przeczytałeś wpis, pozostaw komentarz, podziel się swoimi spostrzeżeniami z innymi.